pobiję wczorajszy czas, a co 😉 nawet mogłabym napisać w 8 min., bo tyle zabrało ugotowanie makaronu i wyciągnięcie w lodówki przygotowanego jeszcze w białymstoku pesto. przyznam, że dość długo chodził za mną ten eksperyment, ale jakoś było zawsze nie po drodze. zmobilizował mnie metr kwadratowy pietruszki naciowej wyhodowany przez tatę. i brak innego pomysłu na przechowywanie niż mrożenie i suszenie.
w trakcie produkcji mama uważnie patrzyła mi na ręce, a tata od razu przeprowadził test organoleptyczny. porcja trafiła od razu do ich zamrażarki, ja swoje w słoiczkach przechowuję w lodówce, ale dłużej niż do końca przyszłego tygodnia na moje oko nie postoją 😉
pesto z natki pietruszki
duży pęczek pietruszki, pół szkl. oliwy (ja wymieszałam pół na pół z olejem, bo oliwa bardzo była aromatyczna i obawiałam się, że zdominuje pesto), 1/4 szkl. posiekanych migdałów, otarta skórka z połowy cytryny, łyżeczka soku z cytryny, ząbek czosnku, sól, pieprz
to porcja na jeden obiad lub 1 malutki słoiczek (taki po kaparach), więc robiłam z poczwórnej ilości.
z grubsza posiekałam natkę, żeby łatwiej umieścić ją w blenderze, dosypałam resztę sypkich składników i powoli dolewałam oliwę. po wyjęciu z blendera przyprawiłam.
ubijałam pesto dość mocno w słoiczkach, żeby nie było przestrzeni wypełnionych powietrzem, które sprzyjałoby psuciu się, i na wierzch wlewałam olej. zakręcone trafiły do lodówki. ale gdybym miała więcej czasu i zrobiła większą porcję, to pewnie poporcjowane trafiłoby do zamrażalnika.