przechodzimy od jakiegoś czasu fazę „hellokitową”. zastanawiając się, kto najbardziej w to się wciągnął, jakoś wciąż wychodzi mi, że babcie 😉 dorobiliśmy się zastawy stołowej, odzieży i wielu gadżetów o różnym stopniu przydatności. rzeczą, która mnie przy tym nieustannie zastanawia to bajki. są prymitywne, z marną animacją, a postacie mają z bliżej nieznanego powodu stroje z XIX wieku (a niby hello kitty to ikona popkultury i hm… symbol satanizmu, jak się ostatnio dowiedziałam)!
niemniej jednak wczoraj człowiek przyszedł z propozycją obiadową. oddzielnie ugotujemy ryż, a oddzielnie kurczaka z sosem kurczakowym. będziemy mamo robić curry z kurczaka. no to znalazłam przepis na curry, zrobiłyśmy, a człowiek obejrzał i stwierdził, że wcale nie wygląda, jak w bajce. no tak… w bajce to była bliżej niezidentyfikowana żółta breja.
dziś święto narodowe, więc świątecznie będzie wpis o gotowcu, czym mam nadzieję nie spowoduję ataku serca u ortodoksyjnych orędowników samodzielnego przygotowywania żywności.
problemu z podobieństwem nie dostarczyła nam na szczęście mieszanka ciasteczkowa, do której wystarczyło dodać masło, jajko i kilka łyżek zimnej wody. człowiek był uszczęśliwiony samodzielnie mieszając, wycinając, a później dekorując (moja rola to było wałkowanie na odpowiednią grubość i nadzór piekarnika).
zestaw oprócz gotowej mieszanki ciasta i lukru, był wyposażony w foremki. zwłaszcza urocza jest kocia głowa, która pozwala na zrobienie kocich wąsików.
po wyjęciu z piekarnika ciasteczka pozostały w kolorze lekko różowym i tylko ich brzegi delikatnie się zarumieniły
lukier (cukier puder z kwaskiem cytrynowym) i opłatek z nadrukiem również był w zestawie.
mały freestyle, bo monotonia może wykończyć nawet ciastko 😉