w zasadzie, żeby zachęcić was do wyjazdu na ten jarmark powinnam pokazać, jakie to jest ładne miasto. ale, że do jego zakończenia nie zostało już tak wiele czasu, to kolejność będzie odwrotna. najpierw jarmark, potem wycieczka po mieście, jedzonko, a na końcu miejsce, w którym nocowaliśmy, bo było wyjątkowe i zasługuje na osobny wpis.
centrum jest bardzo ładnie i nienachalnie oświetlone. wszystkie budynki są pięknie podświetlone, także nawet podczas spaceru po zmroku można je oglądać.
powyżej w tle widać ratusz
to był widok, który nas powitał – Kolumna Największej Trójcy, zabytek UNESCO
za dnia oprócz oglądania elewacji ratusza, punktualnie o 12 można zobaczy ruchome figurki przy zegarze. przy okazji warto zajrzeć obok w podcieniach do punktu informacji turystycznej i kupić pocztówki z różnymi widokami miasta oraz ze zdjęciem zegara sprzed socjalistycznej „renowacji”.
dla młodszych uczestników wycieczki oczywiście są też przewidziane specjalne atrakcje: na górnym rynku piękna karuzela, na dolnym – szopa ze zwierzętami.
dla młodszych i dla starszych jest otwarte, bezpłatne lodowisko. przy nim można łyżwy wypożyczyć i zamówić indywidualnego instruktora. lodowisko jest zrobione na podwyższeniu, dzięki czemu jest z niego świetny widok na dolny rynek.
na górnym rynku jest scena, na której w ciągu dnia występują animatorzy dla dzieci, a wieczorami czeskie gwiazdy. na zdjęciu wokalista grupy Fleret, której nazwa absolutnie nic mi nie mówi, ale tłum pod sceną był liczny.
a że jest to prawdziwy jarmark, to znaleźć można tam praktycznie wszystko, od ozdób na choinkę po węgierskie wędliny.
co mnie zaskoczyło bardzo pozytywnie, to brak chińskiego badziewia, bez którego jakoś nie mogą się obyć polscy organizatorzy podobnych imprez.
to było stoisko, które zatrzymało mnie na dość długo. takiej ilości wzorów foremek do wycinania ciasteczek i akcesoriów do ich zdobienia jeszcze nie widziałam.
jakby ktoś zmarzł w trakcie zakupów to na rozgrzewkę do wyboru czekały miody pitne.
ale to vánoční punč jest królem jarmarku, obecny na 80%, jeśli nawet nie więcej, stoisk, w dziesiątkach smaków. w zależności, jaki z jakiego kraju był do wina dolewany alkohol, taka była jego nazwa, w węgierskim dodawana jest śliwowica, w fińskim wódka itd. ci którzy chcieliby się napić piwa musieliby by go szukać po knajpkach, na szczęście licznych.
dla dzieci oczywiście też był poncz, bezalkoholowy na bazie soku jabłkowego lub kompotu truskawkowego. oczywiście z pełnym zestawem dodatkowych owoców.
no a jak już taki mniejszy człowiek zgłodniał, to do wyboru miał palačinky, czyli naleśniki pieczone na płycie, z czym kto chce.
i znane już w polsce najdroższe ziemniaki świata w formie sprężynek. dorośli mieli do wyboru pogryzacze w formie grubych paluszków, których nazwy nie pamiętam oraz langosze.
lub całkiem solidne plastry wędzonego mięsa, kiełbaski z rusztu, szaszłyki i tego typu przysmaki.
o innych przysmakach, jedzonych już nie tylko na świeżym powietrzu, a w knajpkach, będzie wkrótce.