z jedzeniem latem mam dwa szczególne wspomnienia. pierwsze to lecso u ciotki, do której jeździłam na wakacje raptem trzy lata z rzędu, a wspominam je jako najpiękniejsze na świecie (bo bez rodziców). a drugie to chłodnik cioci-babci. na widok tego chłodnika mojej matce włosy stawały dęba, a ja się zajadałam nieprzytomnie. w swoim składzie miał ogórki pokrojone w plastry, szczypiorek i rzecz najważniejszą – ocet. jeśli ocet był za mocny to dodawało się trochę wody. ciocia-babcia miała swoje wyobrażenie o zdrowym żywieniu 😉
dlatego po wczorajszym przegrzaniu pociągowym nic mi do głowy nie przyszło, tylko chłodniczek na obiad. w zasadzie nigdy nie korzystam z przepisów przy tej zupie, bo wszystko co świeże i zielone, można po rozdrobieniu dodać do kwaśnego mleka, kefiru, czy maślanki, ale postanowiłam pierwszy w tym roku jakoś odmienić. no i wybrałam przepis z książeczki z 77 r. na bułgarski tarator. jakoś składniki były podobne do tego, co zawszę dodaję, ale podkręcona byłam tym, że mąż ma zdobyć sok z ogórków kiszonych na jutrzejszy chłodnik. dziś już sobie sprawdziłam, Bułgarzy „trochę” inaczej go robią.
a ten dzisiejszy to po prostu:
chłodnik błyskawiczny
- zsiadłe mleko/kefir/maślanka,
- posiekany szczypiorek,
- pokrojony w ćwierć-plasterki ogórek bez skórki,
- plasterki rzodkiewek,
- ząbek czosnku,
- pół pęczka koperku,
- 2 łyżki oliwy,
- sól, pieprz,
- kostki lodu
wszystko się miesza, przyprawia i na spokojnie wstawia do lodówki na godzinę, albo dodaje kostki lodu i od razu na stół. do tego idealne są ziemniaczki (najlepiej młode) z koperkiem.
ps. znalazłam stronę bułgarską, gdzie przepis na taki chłodnik nosi nazwę mlecznej sałatki!