Tegoroczną wiosnę i początek lata dominowały informacje o skargach mieszkańców wielu miast na niekoszone trawniki. Syf, malaria, kleszcze, estetycznie do bani, nie ma gdzie z psem wyjść. Służby miejskie odpowiadały, że są to łąki kwietne i jako takich ich się nie kosi. Mimo że jestem gorącą zwolenniczką zakładania takich łąk, to z tym niekoszeniem, to troszkę nieporozumienie.
Faktem jest, że trawniki w stylu angielskim wyglądają imponująco. Ale faktem jest też, że klimat mamy ciut inny. W Polsce, jakby ktoś nie zauważył, zaczyna brakować wody i nie stać nas na takie marnotrawstwo. Trawnik nienawodniony z kolei nigdy nie będzie powalał urodą. W dodatku niskie koszenie sprzyja odparowywaniu wody z gleby i sytuacja się zapętla. W efekcie mamy trawniki w postaci pożółkłych lub wręcz wyłysiałych placków.
Zalety łąki kwietnej
Pomysł zastąpienia trawników łąkami kwietnymi wydaje mi się pomysłem trafionym w dziesiątkę przede wszystkim z trzech powodów. Po pierwsze pod względem budżetowym – ograniczenie kosztów pielęgnacji, koszenia i nawożenia. Po drugie, pochłania zanieczyszczenia, Po trzecie, jest to też doskonała stołówka dla pszczół i dzikich zapylaczy oraz schronienie dla wielu zwierząt. Innymi pozytywnymi efektami są: łatwość utrzymania, magazynowanie wody w glebie, uatrakcyjnienie krajobrazu miejskiego, czy zapobieganie powstawania wysp cieplnych w miastach. Ale także stworzenie miejsc atrakcyjnych pod względem mikroklimatu, czy aromatyczności, bo czyż pierwszym odruchem na widok kwiatów, nie jest chęć ich powąchania?
Niestety, by zwykły trawnik zakwitł potrzeba znacznie więcej czasu, niż przy wysianiu odpowiedniej mieszanki. Nie wszyscy grzeszą cierpliwością i na widok trawy do kolan zalewa ich krew… Są miasta, jak np. Kraków, czy Białystok, które dostrzegły atrakcyjność łąk kwietnych i efekty już widać. Ten pierwszy był w tym temacie prekursorem w Polsce i chwali się sześciokrotnym obniżeniem kosztów związanych z ograniczeniem koszenia. Ten drugi w tym roku zmienił w łąki kwietne znaczną część w pasach drogowych oraz na działkach gminnych w pobliżu pasów drogowych. Co jednak z miejscowościami, których budżet nie przewiduje takich inwestycji?
Miejska “trójpolówka”
Ze szkoły podstawowej zapewne kojarzycie pojęcie trójpolówki. Dla tych którzy nie pamiętają, przypominam z grubsza ideę. 2/3 pola było uprawiane, 1/3 pozostawała nieuprawiana. Co roku była to inna część. Miało to ograniczyć wyjałowienie gleby. W podobny sposób proponuję potraktować miejskie trawniki, choć nie ze względu na wyjałowienie, tylko na zapewnienie atrakcyjnego miejsca dla różnych grup zainteresowanych.
Pierwsza skoszona część spełni oczekiwania miłośników niskich trawników oraz będzie też miejscem dla psiarzy. Oczywiście pod warunkiem, że będą sprzątać po swoich pupilach. Pozostałe 2/3 spokojnie sobie w tym czasie rosną do momentu przekwitnięcia, wykształcą nasiona i będą się mogły rozsiać w trakcie koszenia. Wtedy koszona jest kolejna 1/3, a pierwsza i trzecia część trawnika rośnie. Jesienią, kiedy już wszystkie rośliny będą miały szansę rozrzucić swoje nasiona powinno nastąpić kolejne koszenie, tak by przez zimę nie straszyły nikogo chaszcze, ale i by na wiosnę ułatwić roślinom szybki wzrost.
Edukacja
Znając troszeczkę ludzi, koszenie koszeniem, ale jak zobaczą część skoszoną, a część nie, to zaraz będzie awantura o niechlujność prac. Żeby temu zapobiec, albo też mieć możliwość uspokojenia emocji, trzeba zakładanie łąk kwietnych połączyć z akcją edukacyjną. Najprostszą będą tablice informacyjne przy łąkach, wyjaśniające zasady koszenia, a także pokazujące cel przyświecający takiemu rozwiązaniu i kwitnące rośliny.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najłatwiejsza zmiana, jak zresztą każda wpływająca na inne postrzeganie świata. Kolejne miasta mierzą się z tym problemem i według mnie wygrywają na tym.
Jeden komentarz
Takie łąki nie tylko wyglądają ale mają wiele zalet, pomysł z takimi tabliczkami jest bardzo dobry