Skorzystałam z wiosennego słońca i zajrzałam na chwilę do uli. Nie za długo, bo wiatr wiał szalony. Bałam się, że dwie rodziny są na tyle słabe, że trzeba je połączyć, ale okazało się, że mimo iż trochę wolniej się u nich dzieje, jak zwykle zresztą, to ilościowo całkiem ich nie mało.
Taki pierwszy przegląd to nie tylko ocena siły rodziny, ale również sprawdzenie zapasów pokarmu. W końcu nie zawsze pogoda sprzyja lotom do kwitnących leszczyn, wierzb, czy krokusów. Notabene wszystkie krokusy posadzone w ubiegłym roku nie wzeszły (WTF?!).
I choć widok żółtych obnóży pszczelich świadczy, że mają gdzie zbierać pyłek, to również cieszy mnie widok zasklepionego pokarmu (to to żółte na zdjęciu). Wydaje mi się, że to już świeży nektar. A pszczoły siedzą obok niego, bo grzeją sobą zasklepiony czerw w komórkach, czyli przyszłe pszczółki.
Na wszelki wypadek, tzn. na okoliczność niestabilnej pogody, w każdym ulu dołożyłam po kawałku ciasta. Kto by się spodziewał w nim mąki i innych ciastowych ingrediencji, ten się zdziwi, to czysty cukier. No dobra, oprócz cukru jest syrop glukozowy i woda. Choć „testerka” Klara, stwierdziła, że czuć w nim cytrynę to naprawdę niczym go nie zaprawiałam 😉
Przy okazji w komórkach zobaczyłam kryształki, które mnie zaniepokoiły. Podejrzewałam, że pszczoły, nie przerabiają ciasta, tylko noszą jego kryształki. Szczęśliwie można liczyć na podpowiedź bardziej doświadczonych pszczelarzy i oni powiedzieli, że to inwert, czyli pokarm, który dałam pszczołom jesienią. Skrystalizował się przy niskich temperaturach. Teraz pszczoły go wyrzucą. Uff. Pszczoły są strasznymi czyściochami, ale o tym kiedyś oddzielnie napiszę.
Jeden komentarz
Widać z daleka że to twoja pasja