tak się akurat złożyło, że mieszkam na trasie przemarszu znacznej części lokalnych pielgrzymek. i uwielbiam te sobotnio-niedzielne poranki, gdy zaciągająca koza dorywa się do mikrofonu. a że echo między kamienicami doskonale niesie, więc momentalnie stoimy wszyscy na baczność nie wiedząc, czy aby to co słyszymy to akurat nie trąby sądu ostatecznego 😉
25 maja jak co roku odbyła się pielgrzymka mężczyzn do Piekar Śląskich i po raz pierwszy rano nie słyszałam żadnego śpiewu. najwyraźniej obwodnica miejska odciążyła centrum nie tylko w ruchu kołowym. Piekary stały się miejscem ostatniego niedzielnego spaceru przed wizytą w szpitalu i szczęśliwie załapałyśmy się na piękną pogodę i na to co mnie najbardziej ciekawiło – lokalne słodycze odpustowe.
wróciłyśmy z łupami widocznymi na talerzu: okrągłe jasne od góry – makron, czyli beza z bułką tartą, po lewej „kostki” – zozwory, czyli cukier nasączany sokiem imbirowym, na środku kokosanka, po prawej kulka w kakao – śląskie trufle, czyli ugotowany ziemniak utarty z cukrem pudrem, a potem obtoczony w kakao, kulka w kokosie – coś a’la bajaderka nasączone aromatem rumowym, kostka na dole – piernik w czekoladzie, prostokąt obok – krajanka piernikowa. z tego zestawu, jedynie zozwory jeszcze pozostały, bo zjeść je same, to przyjemność porównywalna do wyjadania cukru z cukiernicy.

prawie wszystkie słodycze były dostępne na wagę. a te stare wagi były równie atrakcyjne wizualnie, jak to co na nich ważono.

oczywiście skoro był to odpust to nie mogło zabraknąć różańców, obrazków, szkaplerzy i innych akcesoriów niekoniecznie religijnych, ale do których dało się coś religijnego wcisnąć, jak np. breloczki, czy magnesy na lodówkę.



tradycyjnie nie mogło zabraknąć balonów. i z tym mi się nieodłącznie kojarzy na takich imprezach beczące dziecko, któremu balon uciekł i rodzic marudzący, że przecież mówił, żeby trzymać mocno…

chińskiego badziewia też nie zabrakło. choć nie widziałam nieśmiertelnej myszki miki, wiszącej na ramionach, którą wprawiało się w ruch obrotowy szybko przyciskając przycisk w podstawie. choć być może niezbyt dokładnie się przyglądałam w obawie dostrzeżenia innych, bardziej wstrząsających zabawek.

kolejny nieodłączny atrybut imprez masowych, nie tylko o charakterze religijnym – wata cukrowa.

stragany ze słodyczami były czymś, co sobie zupełnie inaczej wyobrażałam. niesamowicie schludne. w większości osłonięte przed kurzem ulicy, kichającymi klientami i prozaicznymi cukrolubnymi owadami.


mój smak z dzieciństwa – obwarzanki. przy czym ja wolałam te takie zbite, twarde i małe.


kolejne formy cukru 😉

a tu już wspomniane zozwory. po śląsku zozwór to imbir.

jedną z urzekających rzeczy na tych straganach były dekoracje z serwetek, gipur, koronek.


nie ma już chyba imprezy, na której nie można by dostać oscypków. do wyboru, do koloru, w tradycyjnych kształtach lub w warkoczach, krowie, owcze, na zimno lub z grilla.

jestem ciekawa jakie słodycze na odpustach w innych regionach Polski są dostępne. z mojego regionu pamiętam maczki – pałeczki karmelu obtoczonego w maku. o pańskiej skórce jedynie słyszałam, że ma ściśle strzeżony przepis. co jeszcze pamiętacie z dzieciństwa?
