psota, księżycówka, PKWN (polski koniak wytwarzany nocą) to zabawne nazwy najzwyklejszego na świecie destylatu domowego nazywanego po prostu bimbrem lub samogonem. wydaje mi się, że ich pochodzenia nie trzeba tłumaczyć. a że w lipcu weszliśmy w posiadanie dwóch butelek napitku, którego zapach i smak nas nie urzekł postanowiłam wypróbować go w innej wersji. jak się okazało na jednym z forów tematycznym, nie tylko ja w taki sposób chciałam się dowiedzieć, czy robienie nalewki na bimbrze ma sens.
gdyby ktoś nie mając bimbru, chciał go zastąpić spirytusem, to istotną informacją jest to, by owoców nie zalewać czystym spirytusem. należy go rozcieńczyć wódką lub po prostu wodą (na 1 l spirytusu 600 ml wody).
nalewka wiśniowa na bimbrze
1 kg wiśni, 0,5 kg cukru, 1 litr 40-45% czystego bimbru
wiśnie z pestkami (!) wsypujemy do gąsiorka, zasypujemy cukrem i zalewamy bimbrem. szczelnie zakręcamy i stawiamy w ciepłym, słonecznym miejscy. odstawiamy na 2 miesiące. co jakiś czas poruszamy gąsiorkiem, tak by rozpuścić cukier. po tym czasie filtrujemy nalewkę i rozlewamy do butelek, po czym odstawiamy na kolejne 5 miesięcy.
pozostałe wiśnie zasypujemy cukrem „na oko”, tak by każda wiśnia była w nim obtoczona. jeśli ją bardzo posłodzimy, to po dłuższym leżakowaniu nabierze brązowego koloru, czym nie należy się przejmować. czekamy, aż puszczą sok i wtedy zalewamy na równo z nimi alkoholem. i ostawiamy na kolejne 5 miesięcy. powstały „syrop” może być słodszą wersją nalewki, a wiśnie doskonale nadają się do deserów.
często w różnych przepisach, ze względu na uwalniający się z pestek cyjanek, zalecane jest drylowanie wiśni. jednak kogokolwiek bym nie spytała, czy to robi, to okazuje się, że nie, bo to pestki dają specyficzny smak tej nalewce.