sobotnie przedpołudnie – radzionków, leje tak, że zastanawiam się, czy w ogóle wysiadać z samochodu. ale na targowisku stragany nadal porozstawiane i całkiem sporo ludzi. w końcu deszcz zaczyna „tylko” lekko kropić, więc wysiadam i truchtam w poszukiwaniu ogórków. gdy w końcu znajduję takie, w których cena nie rzuca na kolana zaczyna znowu lać. mi zależy, żeby czym prędzej zabrać zakupy, sprzedającemu, żeby jak najwięcej sprzedać, bo mokre mu do poniedziałku nie poleży.
– a nie chce pani jeszcze tych dużych, z 5 kg po złotówce?
– hmm, chcę
– co z tym zrobisz?! – wtrąca się podejrzliwie mąż
– pikle
– a nie chce pani jeszcze worka ziemniaków?
– worka nie, ale ze 2 kg pan da
– a nie chce pani kalafiora? koperek dorzucę.
– dobra biorę i nic więcej! – bo jeszcze były całkiem fajne buraki i bakłażany, tylko brokuły były jakieś rosochate. tylko, gdzie to trzymać póki półki nie powstaną?!
– tu ze szkół handlowych powinni na praktyki przysyłać – przyszliśmy tylko po worek ogórków do kiszenia, a wyniosę drugie tyle.
ogórki do kiszenia po umyciu trafiają do wody, na 2 godziny moczenia. to wg. taty gwarantuje ich jędrność, jeśli dobrze pamiętam.
a ja siadam z karteczką na kanapie, żeby przeliczyć sobie proporcje sałatki, która powstanie z przerośniętych ogórków. rozbawiają mnie miary 62,5 dkg, albo 6,25 łyżeczki – oczywiście to zostanie zaokrąglone.
ja się wysilam, a tymczasem w kuchni stado po cichutku wypija wodę z ogórków, bo przecież lepsza niż ta z własnej miski…
pomimo tej działalności wywrotowej powstały 3 różne ogórkowe przetwory, które sukcesywnie będę pokazywać na blogu.