To nie pierwsza w moim życiu 9 dniowa majówka, ale chyba nigdy mi się nie zdarzyło z niej w pełni skorzystać. Kiedyś nie czułam potrzeby posiadania większych przerw w pracy poza wakacjami i chyba z wiekiem dopiero pogodziłam się jakoś, że odpoczynek jest niezbędny w życiu. I to nie odpoczynek na zasadzie „lubię swoją pracę, więc wezmę ją ze sobą”, tylko całkowita zmiana trybu życia. Najłatwiej oczywiście to osiągnąć zmieniając choć na chwilę miejsce swego pobytu. Nie ma co się czarować, pozostając w domu, zawsze się znajdzie coś do zrobienia, posprzątania, przeczytania w kompie i dzień przeleciał. Doświadczenie mi mówi, że za mocno wypoczęta się nie poczuję.
No właśnie ponoć wypoczywać trzeba też umieć…
Ale gdyby ktoś spytał, jak to należy robić, to się okazuje, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi – każdy z nas jest inny, każdy wypoczywa inaczej. Tak, czy inaczej trzeba sobie wolny czas zagospodarować. My zaczęliśmy pomalutku, od wyspania się. Różne potrzeby mają ludzie, ale u mnie 8 godzin to minimum, które bardzo ciężko mi wyrobić w tygodniu pracy. Na co dzień wstaję też wcześniej niż przewiduje mój zegar biologiczny, więc brak budzika o poranku od razu poprawił mi nastrój. Podobno żeby zachować zdrowie fizyczne i psychiczne, powinno się chodzić spać przed północą i przesypiać 7-8 godzin. W końcu wyszło mi to bez spinki 😉
Jakoś tak się składa, że lubimy podróże, więc nasz wypoczynek często się z nimi wiąże. Wcale nie muszą być to jakieś wielkie wyprawy, na koniec świata. W weekendy najchętniej wybieramy się na takie wycieczki do godziny jazdy. Nie zdążymy się wymęczyć podróżą, która ostatecznie ma nam dostarczyć nowych doświadczeń i mają to być doświadczenia pozytywne. W dobrym nastroju spotkani nowi ludzie nie są irytującymi przeszkadzajkami na drodze do wypoczynku.
Wszyscy stają się bardziej otwarci i zadowoleni, i o to chodzi!
Dlatego w pierwszym etapie naszej podróży skorzystaliśmy z zaproszenia jednej z najbardziej otwartych na ludzi grup – harcerzy. Nasza córka należy do drużyny wodnej, która co roku w trakcie majowego biwaku zaprasza rodziców, starszych członków drużyny oraz wszystkich sympatyków do odwiedzenia stanicy w Przeczycach. Są regaty, mecz, ognisko i czas na zobaczenie, jak radzą sobie dzieci, kiedy nie czuwa nad nimi rodzicielskie oko. Przy okazji spotkałam koleżankę, więc trochę czasu spędziłyśmy na pogaduszkach w słońcu z widokiem na prawie bezkresną toń 😉 Niby chwilka, ale szalenie przyjemnie posiedzieć i popatrzeć na fale.
Stamtąd pojechaliśmy już do Iłży
Niedużej miejscowości, z którą wiążą mnie cudowne wspomnienia z dzieciństwa wakacji w bloku. Kto nie miał okazji biegania od rana do nocy, jedynie z nakazem stawienia się na obiad, ten nie wie co stracił. Dla mnie, dziecka na co dzień mieszkającego w domku jednorodzinnym to był zupełnie inny świat. Mieszkając dość daleko od pozostałych członków rodziny, spotkanie z nimi jest emocjonujące wbrew pozorom nie tylko dla starszego pokolenia. Młodsze ma okazję do poznania nieznanych w ogóle lub słabo cioć, wujków, babć i dziadków. Wspólne posiłki, spacery i spędzony czas jest tym, co łączy członków rodziny, więc ich nie zabrakło.
Miejscem docelowym podróży był Białystok, moje rodzinne miasto, wciąż odkrywane na nowo. Zmienia się w niesamowitym tempie i to nie tylko pod względem ilości obwodnic. Podoba mi się, jak wyciągają na światło dzienne kulturowe smaczki. Pod tym względem serca mojej rodziny podbił wiele lat temu mural z dziewczynką podlewającą drzewo na budynku instytutu chemii. Wiele osób podejrzewało, że udostępniliśmy wizerunek latorośli i nie dowierzało naszym zaprzeczeniom. Tym razem parkując na Zamenhofa trafiłam na ścienne scrabble z ceramicznych płytek autorstwa Pauliny Horby. Wyrazy użyte pochodzą z podlaskiej gwary. Przyznaję się bez bicia, że wszystkich nie znałam, ale już nadrobiłam braki. I mural i scrabble to efekt akcji Folk on the Street Wojewódzkiego Ośrodka Animacji Kultury.
Warto korzystać z okazji!
Przy okazji spaceru w centrum miasta, załapaliśmy się na zwiedzanie pałacu Branickich z przewodnikiem. To, że pałacowy ogród jest wypielęgnowany, to widać stojąc na ziemi, ale dopiero wejście na balkon pozwoliło zobaczyć, jak precyzyjnie go zaprojektowano. I potwierdziło, że ja jednak wolę ogrody w stylu angielskim. A jakby ktoś chciał zobaczyć podziemia, to będzie miał szansę w noc muzeów.
Mimo szwendania się po mieście, to pobyt w domu rodziców daje szansę na pełen relaks. W naszej rodzinie nie ma niejadków, więc cieszymy jedzeniem, które jest przygotowywane specjalnie na nasz przyjazd. Celebrujemy wspólne posiłki, które przy dobrej pogodzie przenoszą się do ogrodu. Słońce świeci w talerze i jest pięknie. A śniadania w piżamie, to już całkowity obłęd. Zwykle jest też czas na spokojne doczytanie zaległych lektur (o ile kot nie zawłaszczy lektury). W związku z tym, że jesteśmy książkomaniakami, to wymieniamy się tytułami, komentujemy zawartość, a jeśli się nam nie podoba, stan psychiczny autora.
Ale tym razem szczególną atrakcją pobytu stał się adapter…
Jego kupno krąży powolutku wokół nas od jakiegoś czasu, ale jeszcze nie został wybrany odpowiedni model. Co prawda kusił nas piękny Philips z 71 roku, tyle, że niestety nie miał w zestawie igieł. A ja z kolei nie miałam, aż takiej ochoty sprawdzać, jak jest z ich dostępnością. Latorośl z niemal nabożną czcią opuszczała igłę na płytę i zażyczyła sobie, by mój szaber jazzowy wzbogacić o płytę Madonny!
Na koniec kilka migawek z ogrodu kwiatowego, który wg mojej szanownej babci, zniszczyłam 17 lat temu, przekopując go i pieląc. O ile pamiętam był to sposób na rozładowanie stresu. A jakież to wtedy tam kwiaty nie rosły… W zasadzie oprócz niej nikt nie wie, bo całość zagłuszona została przez nawłoć. Ale na szczęście rodzice nie są z takich coby sobie nie poradzili z zagospodarowaniem wolnej przestrzeni 😉
A jak wy się relaksowaliście się w inne długie weekendy, bo przecież nie co roku wypada 9 dniowa majówka?
Jeśli szukacie inspiracji, to polecamy Kazimierz i jego okolice.