sobotni wieczór to była całkiem odpowiednia pora, żeby się udać do sklepu agd. ewentualne tłumy raczej tłoczyły się przy konsolach i gadżetach, w których przydatność śmiem wątpić. a przy mikserach pustki. uważnie obejrzałam całe 5 szt., w myślach podziękowałam zaopatrzeniowcy sklepu, że nie było ich 15. wybrałam model z największą ilością przystawek. towarzyszące mi dziecko spytało, czy da się zrobić koktajl? po potwierdzeniu zawyrokowało, że to ten. pan sprzedawca wręczył mi ostatnie pudełko i udałam się spokojnie do kasy. przy kasie dziecko teatralnym szeptem „a masz na to pieniądze?”. zupełnie przez przypadek miałam 😉
w domu przymierzyłam wszystkie przystawki i sprawdziłam na sucho. działało, jak ta lala, a potem chciałam wyjąć standardowe pokrętła i przypomniał mi się wieki temu przeczytany tekst sztukmistrza:
Postanowiłem kupić urządzenie krajowej produkcji, czyli Zelmera. Wstyd przyznać, ale całe dotychczasowe wyposażenie mojego mieszkania powstało na obczyźnie. Francuski telewizor, japoński sprzęt grający, amerykańska kuchenka, lodówka Gorenje, niemiecki czajnik, angielski toster, szwedzki Electrolux, włoskie żelazko. Trudno się dziwić, że chciałem mieć chociaż polską sokowirówkę. W sytuacji, kiedy cała Polska została wykupiona przez obcy kapitał, prasę duszą twarde niemieckie rękach, Wanda, co nie chciała Niemca, nie żyje, a nasz rynek ze wszystkich stron zalewają zagraniczne towary, uważam za obowiązek wspieranie rodzimych producentów. Długo walczyłem ze swoim zdegenerowanym estetyzmem, porównując wypasione sokowirówki Severina, czy Philipsa z toporną sieczkarnią z Rzeszowa, której dizajn bezpowrotnie wyszedł z mody pod koniec lat osiemdziesiątych. Byłem w sytuacji osiołka, który ma do wyboru kupno mercedesa albo o połowę droższego poloneza. Przypomniałem sobie Wiedeń, Somossierę oraz Monte Cassino i wybrałem poloneza.
Wziąłem w końcu z ciężkim sercem jeszcze cięższe pudło i w duchu spiewając Bogurodzicę poszedłem do kasy. Niestety, ta kuchenna historia nie kończy się happy endem. Sok wyprodukowany przez nieszczęsnego Zelmera miał półpłynną konsystencję przetartej papki. Wygląda na, że zamiast sokowirówki kupiłem coś w rodzaju glebogryzarki. I pomimo gorącego patriotyzmu nie miałem innego wyboru, jak zwrócić sokowirówkę do sklepu.
sobota, 05 lutego 2005
źródło: Lew, który dużo ryczy, mało mleka daje!
a przypomniał mi się, gdy bezskutecznie próbowałam zwolnić pokrętła i je wyciągnąć. w końcu pociągnęłam ręką za jedno z nich. i jak w komedii slapstikowej wyskakując trafiłam ręką w dzbanek z wodą. woda pięknym łukiem zalała akurat tę część blatu, na której stały przyprawy, trafiła również pod ekspres do kawy i krajalnicę. a sam dzbanek wywrócił się na bok uderzając w ogonek glinianego ptaszka – gwizdek mego dziecka, co to postawiło go tam, żeby wysechł po napełnieniu wodą… ogonek odpadł. dziecko w bek. ciemno mi się zrobiło przed oczami, ale bhp ponad wszystko – najpierw odłączyć wszystkie urządzenia z gniazdek, potem reszta.
miksera nie oddałam jednak, mam nadzieję, że się wyrobi i z czasem będzie łatwiej. wczoraj zrobiłyśmy pierwszy koktajl owocowy – miazga 😉