ale cala zabawa z tym chlebkiem trwala chyba ze dwa lata.
pare lat temu matka zakupila maszyne do pieczenia chleba. taki bialy prostopadloscian z klapka z gory, i okienkiem w niej. radosc poczatkowo byla przeogromna, zwlaszcza ze wszystkie chlebki pieknie wychodzily. z czasem jednak cos przestalo grac, czy za malo entuzjazmu, czy czegos innego, ale co i rusz wychodzily gnioty. i maszyna byla uzywana jedynie, gdy matka sie pojawiala.
gdy wyprowadzajalismy sie na koniec swiata, bez zalu rodzina rozstala sie z tym sprzetem, upychajac go dyskretnie w bagazniku. mąż postanowil rozgryzc jej dzialanie, bo nie satysfakcjonowalo go dolewanie jedynie wody do gotowej mieszanki maczno-drozdzowo-polepszaczowej, ktora moza dostac bylo jedynie za nasza zachodnia granica. jednak matka w imie ulatwiania dzieciom zycia nie zaprzestala przysylania tej mieszanki. i eksperymentalnie przyslala ciabatte. nie czekajac na meza sama postanowilam zaszalec. do maszyny wsypalam mieszanke, wlalam wode, nastawilam stosowny przepis, i pieklam… i jak juz skonczyl sie czas pieczenia, odwrocilam forme do gory nogami, i zalalam caly blat i podloge goracym ciastem w postaci plynnej.
jakos mnie to zniechecilo, i odstawilam reszte mieszanki do szafki. w trakcie sprzatania wypatrzylam w niej mole. mole usunelam, mieszanke zostawilam do celow testowych.
po prawie dwoch latach matka uszczesliwila mnie kolejna paczka ciabatty. i odtad staly sobie razem, az do wczoraj. maz postanowil przeprowadzic eksperyment. ja bylam przeciwna. kompromisem mialo byc wymieszanie ciasta w maszynie, a pieczenie w zwyklym piekarniku.
ladnie wyroslo, i nie bylo plynne, czyli podejrzewam siebie o kleske tamtej proby. chyba dolalam wody na 1 kg maki, a wsypalam jej polowe… jak juz maz przystosowal sobie blache do pieczenia, to zamiast rozwalkowac ciasto na rowny placek, to porwal je na kawalki i wylepil nimi dno. delikatnie rzecz biorac nierowno mu to ciasto roslo. brzegi w gore, na srodku zakalec. upieklismy tyle ile przepis podpowiadal. i bylo prawie, prawie. oprocz zakalca na srodku, i zakalcowatych grudek w roznym miejscu wyszlo gut. na przyszlosc trzeba rozwalkowac na wieksza blache, znacznie wieksza blache.
zastanawialam sie skad te grudki. maz stwierdzil, ze po swoch latach rozne rzeczy mogly z mieszanka sie stac, no a przede wszystkim MOLE mogly sie ciastem OBLEPIC i NIEDOPIEC!!! nie wpadl na pomysl przesiania mieszanki, a ja jakos stracilam ochote na dalsza konsumpcje…
pare lat temu matka zakupila maszyne do pieczenia chleba. taki bialy prostopadloscian z klapka z gory, i okienkiem w niej. radosc poczatkowo byla przeogromna, zwlaszcza ze wszystkie chlebki pieknie wychodzily. z czasem jednak cos przestalo grac, czy za malo entuzjazmu, czy czegos innego, ale co i rusz wychodzily gnioty. i maszyna byla uzywana jedynie, gdy matka sie pojawiala.
gdy wyprowadzajalismy sie na koniec swiata, bez zalu rodzina rozstala sie z tym sprzetem, upychajac go dyskretnie w bagazniku. mąż postanowil rozgryzc jej dzialanie, bo nie satysfakcjonowalo go dolewanie jedynie wody do gotowej mieszanki maczno-drozdzowo-polepszaczowej, ktora moza dostac bylo jedynie za nasza zachodnia granica. jednak matka w imie ulatwiania dzieciom zycia nie zaprzestala przysylania tej mieszanki. i eksperymentalnie przyslala ciabatte. nie czekajac na meza sama postanowilam zaszalec. do maszyny wsypalam mieszanke, wlalam wode, nastawilam stosowny przepis, i pieklam… i jak juz skonczyl sie czas pieczenia, odwrocilam forme do gory nogami, i zalalam caly blat i podloge goracym ciastem w postaci plynnej.
jakos mnie to zniechecilo, i odstawilam reszte mieszanki do szafki. w trakcie sprzatania wypatrzylam w niej mole. mole usunelam, mieszanke zostawilam do celow testowych.
po prawie dwoch latach matka uszczesliwila mnie kolejna paczka ciabatty. i odtad staly sobie razem, az do wczoraj. maz postanowil przeprowadzic eksperyment. ja bylam przeciwna. kompromisem mialo byc wymieszanie ciasta w maszynie, a pieczenie w zwyklym piekarniku.
ladnie wyroslo, i nie bylo plynne, czyli podejrzewam siebie o kleske tamtej proby. chyba dolalam wody na 1 kg maki, a wsypalam jej polowe… jak juz maz przystosowal sobie blache do pieczenia, to zamiast rozwalkowac ciasto na rowny placek, to porwal je na kawalki i wylepil nimi dno. delikatnie rzecz biorac nierowno mu to ciasto roslo. brzegi w gore, na srodku zakalec. upieklismy tyle ile przepis podpowiadal. i bylo prawie, prawie. oprocz zakalca na srodku, i zakalcowatych grudek w roznym miejscu wyszlo gut. na przyszlosc trzeba rozwalkowac na wieksza blache, znacznie wieksza blache.
zastanawialam sie skad te grudki. maz stwierdzil, ze po swoch latach rozne rzeczy mogly z mieszanka sie stac, no a przede wszystkim MOLE mogly sie ciastem OBLEPIC i NIEDOPIEC!!! nie wpadl na pomysl przesiania mieszanki, a ja jakos stracilam ochote na dalsza konsumpcje…
janiolka, poniedziałek, 27 września 2004