– W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle
– Zuzanna lubi je tylko jesienią
jako dziecko słysząc te słowa w serialu stawka większa niż życie, nigdy się nie zastanawiałam o jakie kasztany chodzi, bo o istnieniu jadalnych nie wiedziałam wtedy jeszcze. wiele lat później otrzymana paczka kasztanów wzbudzała nadzieję na sensacyjne odkrycie smaku. a rozczarowanie było ogromne… ale sądziłam, że to z powodu zbyt długiego zbierania się na odwagę trochę za długo leżały. zaczęłam podpytywać znajomych o ich doświadczenia z nimi, i wszyscy mieli mieszane uczucia – no słodkie ziemniaki, nic powalającego.
z takim doświadczeniem stałam dłuższą chwilę w markecie kontemplując nad skrzynką kasztanów. ostatecznie z myślą 'a co mi tam, spróbuję jeszcze raz’ wzięłam trzy garści. oczywiście ugotowanie ich tylko z pozoru okazało się proste. ponacinałam je ładnie na krzyż, wrzuciłam do wrzątku. gotowałam 10 min. niektóre porozchylały skorupki, inne nie. skórka, która miała z łatwością schodzić, nie schodziła wcale, więc musiałam pomagać jej nożem, przez co już wcale tak ładnie nie wyglądały jak kasztany, tylko jak zwykłe ziemniaki.
ale w końcu znalazłam ten właściwy smak!
duszone kasztany
- 0,5 kg jadalnych kasztanów,
- 3 łodygi selera naciowego,
- 30 dkg boczku wędzonego,
- 1 duża cebula,
- 1 szkl. ugotowanej zielonej soczewicy,
- 0,5 szkl. czerwonego półsłodkiego wina,
- sól, pieprz
kasztany z naciętymi skorupkami podgotować ok. 10 min. w trakcie obierania trzymać kasztany w gorącej wodzie, żeby łatwiej było zdejmować skorupki. boczek i cebulę pokroić w kostkę, wrzucić na patelnię, dodać pokrojony w ok. 0,5 cm plasterki seler. dusić razem, aż cebula będzie szklista. dodać obrane kasztany i razem dusić ok. 10 min. dodać soczewicę, mocno przyprawić solą i pieprzem i trzymać ją na patelni tyle, żeby się podgrzała.