o tym, że po zalaniu owoców kiwi galaretką, ta się nie zetnie, dowiedziałam się przy okazji imienin cioci-babci. ciocia-babcia to siostra babki. i przez większość życia myślałam, że to właśnie z tego powodu tak ją nazywano. ale kiedyś ojciec zdradził, że ona sobie nie życzyła, by mówiono o niej babcia, bo czuła się młodo, no i bała się, że to odstraszy potencjalnych absztyfikantów.
ciocia-babcia mieszkała nad nami, i miała anielską cierpliwość do mnie. a ja uzbrojona w kamizelkę w kolorze 'roboty drogowe’, wykończoną zielonym futerkiem (do dziś przechowywaną pieczołowicie przez rodzinę), sama wspinałam się po schodach. po czym oddawałam się ulubionemu zajęciu, czyli mieszaniu cukru z kaszą na podłodze. a latem zajadałyśmy się chłodnikiem, o którym już kiedyś pisałam, czyli ogórkami zalanymi wodą z octem.
nie pamiętam, jak wtedy wyglądała, ale z późniejszych lat mam jej obraz łapiącej sztuczną szczękę, tzn. ta szczęka jej nigdy przy mnie nie wypadła, ale nie była dobrze dopasowana, więc ciocia-babcia ciągle ruszała żuchwą, by ją jakoś sobie spozycjonować. jedzenie twardych rzeczy sprawiało jej trudność, stąd powszechna była opinia, że galareta i mielone to ulubione jej potrawy.
pewnie dlatego wymyśliłam zamiast ciasta tort galaretkowy. nie było to skomplikowane – różnokolorowe warstwy z kolorowymi owocami. podstępna galaretka z kiwi nawet trochę zgęstniała, więc wylałam na nią następną warstwę, która zesztywniała bez najmniejszego problemu. problem pojawił się na stole, gdy zdjęłam obręcz tortownicy. ciocia-babcia nie przejęła się tym i prezent zjadła, jak przystało na ciocię-babcię 12/13-latki. natomiast mi został lekki uraz do galaretek owocowych.
po raz kolejny próbowałam go wczoraj przełamać. w zasadzie zmusiła mnie tzw. sytuacja życiowa, czyli mój mikro-piekarnik, do którego nie mieści mi się żadna blacha. postanowiłam przetestować przepis Bakino. z tego testu wyciągam dwa wnioski. po pierwsze masa maślana waży się po dodaniu zupełnie ostudzonej galaretki, no chyba, że to taki urok tego 'ciasta’. a po drugie – biszkopty trzeba pokruszyć, bo masa jest mało wilgotna i ich nie nasącza, co powoduje ich odpadanie w trakcie nakładania. ogólnie całkiem niezłe, choć nie rzuca na kolana.