zobaczyć Pragę w tak krótkim czasie to dość karkołomne założenie, ale podczepiając się pod cudzy wyjazd nie mogłam marudzić. mimo to, przyznam się, że tak dobrze przygotowana od strony technicznej nigdy nie byłam. Czechy mają cudowny system komunikacji, opublikowany w internecie. Wiedziałam z góry o której mam autobusy z Kly, które sąsiadowało z miejscowością Tuhan, gdzie akurat nocowaliśmy, mogłam też sprawdzić, jak się poruszać metrem, które ma ciut więcej nitek niż Warszawa, a potem jakim tramwajem dojechać na samo miejsce. Nie doszłam co prawda, czy jeśli kupię bilet dzienny, to obejmuje on również komunikację podmiejską, czy nie, ale to sprawdzę w przyszłości.
wycieczkę zaczęłyśmy z latoroślą od dotarcia na Hradczany. w tramwaju spotkałyśmy śląską wycieczkę i razem z tą ekipą szłyśmy do zamku królewskiego.
pędziłyśmy tam z nadzieją na zobaczenie zmiany warty, gdyż jej gwardziści ubrani są w mundury zaprojektowane przez Teodora Pištka, którego nazwisko pewnie większości ludzi nic nie mówi, ale ci którzy oglądali Amadeusza Formana, nie mogli nie zwrócić uwagi na kostiumy, które właśnie Pištek zaprojektował i za co został nagrodzony Oscarem.
a skoro jesteśmy przy tym filmie, to również na naszej trasie nie mogło zabraknąć domu, w którym mieszkał filmowy Mozart.
jeśli nie przepadacie za spacerem w tłumie bardzo miło można pokrążyć po mniej uczęszczanych bocznych uliczkach, przy których również znajdzie się nie jedna urocza kafejka.
przy bocznych uliczkach można też znaleźć inne niezwykle istotne miejsca, istotne jeśli się podróżuje z dziećmi – mianowicie place zabaw. przyznam, że mur otaczający plac i krata rozbawiły mnie cokolwiek.
a jeśli pozostanie się na głównych szlakach turystycznych, to oprócz tłumu mamy szansę spotkać milion sklepików z pamiątkami. na 20 kiczowato-badziewnych znajdziemy 1 z czymś zdecydowanie atrakcyjniejszym, taki urok takich miejscowości.
oczywiście nie mogłyśmy odpuścić sobie przejścia przez most Karola. i tam się zastanawiałam, jak są kręcone wszystkie sceny na nim. zamknięcie go choć na chwilę, wydaje mi się, że spowodowałoby katastrofę w komunikacji pieszej 😉
po zejściu z mostu odbiłyśmy w lewo idąc w kierunku dzielnicy żydowskiej. przyciągała mnie tam legenda o golemie – ożywionej figurze z gliny, która miała chronić przed atakami na praskich Żydów. dokonał tego rabin Jehuda Löw ben Bezalela, znany też jako Maharal. ponoć szczątki golema ukryte są na strychu synagogi.
spod synagogi, ulicą Paryską, pełną butików światowych domów mody dotarłyśmy na staromiejski rynek ze staromiejskim ratuszem (bo jest i nowomiejski), na którego ścianie znajduje się zegar astronomiczny.
pełnym godzinom na zegarze ratuszowym „Orloj” towarzyszy i bicie i ruchome figurki.
Praga to też wycieczka smakowa, choć czeskie smaki zaczęliśmy już w Bohuminie, odwiedzając przydomowy browar Skřečoňský žabák. sami byśmy tam pewnie nie trafili, ale jeden z naszych współtowarzyszy podróży jest zapalonym bibrofilem. przez większość trasy słuchaliśmy jego opowieści o piwie. natomiast właściciel browaru opowiedział nam o ciekawej aplikacji na smartfony, która zawiera spis czeskich browarów rzemieślniczych naniesionych na mapę. także w którejkolwiek części Czech się znajdziemy, zaraz nam podpowie, co mamy w okolicy. w dodatku po wizycie w browarze jest możliwość oceny jego produkcji.
a w trakcie wybierania rodzaju piwa zajrzałam oczywiście do pomieszczenia, w którym jest produkowane. przyznam się, że spodziewałam się bardziej siermiężnych warunków.
natomiast już w samej Pradze, smakowanie zaczęłyśmy od wizyty w muzeum pierniczków, które okazało się być po prostu sklepem z pierniczkami i akcesoriami do ich produkcji.
większą niespodziankę za to zafundowało mi odwiedzenie sklepu spożywczego. gdzie przy kasie, tak, jak u nas gumy do żucia i towary do szybkiej sprzedaży stały sobie ciasteczka, napoje, chipsy wzbogacone o ziołowy dodatek.
najsmaczniejszym jednak elementem wycieczki było skręcenie w ulicę Karmelicką, biegnącą w stronę Petřínskiej wieży widokowej, która potem przechodzi w ulicę Ujezd. tam na rogu Hellichovej latorośl wypatrzyła schodzącą do piwnicy restaurację – Malostranský restaurant Pod Petřínem.
menu było nadzwyczaj proste, a przez to zachęcające. nie ukrywam, że zachęcająca były też i ceny. być może spowodowane tym, że restauracja przeznaczona jest bardziej dla lokalnej ludności niż turystów (co później przeczytałam na ich stronie). jak na czeską restaurację nietypowy był też zakaz palenia w środku, z czego nie powiem, że się nie cieszyłam. kelner pozwolił mi przez dłuższą chwilę kaleczyć język przy zamawianiu obiadu, a gdy doszłam do pozycji, której nazwa nic mi nie mówiła, powiedział – „to schabowy”. także zakładam, że oprócz Czechów jednak docierają tam innostrańcy w takiej ilości, że opłaca się pracownikom znać ich język.
cyferki, które znajdują się po nazwie dania, to spis potencjalnych alergenów!
jednak nie należymy do grona, które na wycieczce zagranicznej oczekują na obiad schabowego i latorośl wybrała sobie gulasz z knedlem bułczanym. o tym knedlu mówiła mi już w autobusie z Kly 😉
ja natomiast wybrałam sobie pečeny bok, czyli pieczony boczek z knedlem ziemniaczanym dla odmiany. do tego oczywiście piwo, bez którego ciężko byłoby tę niezwykle tłustą, choć pyszną, potrawę zjeść.
lokal nie jest ogromny, ale całkiem sympatyczny. wygodne siedzenia, na jedzenie nie trzeba czekać godzinę, o cenach już wspominałam. naprawdę warto odwiedzić.
a jako że nie dane mi było dotrzeć do wnętrz, tego co widziałam w trakcie spaceru, a w dodatku 1/3 rodziny wycieczkę spędziła w krzakach na zadupiu oglądając Pragę z perspektywy obwodnicy, to będzie tam trzeba wrócić koniecznie 😉