znowu będę pisać o swoim nielubieniu. lubię śledzie, ale… (podobno wszystko przed ale w takiej sytuacji nie ma znaczenia, hihi), ale raczej tylko w wersji solonej lub świeżej. marynowane, jak z resztą inne rzeczy w occie jem, jak nie mam wyboru. inicjatorką dzisiejszego eksperymentu jest moja mama, która obdarowała mnie kilogramem śledzi marynowanych. fakt, faktem, że nie były ordynarnie moczone w occie, ale i tak kwaśne.
przepis na użycie śledzi marynowanych znalazłam kiedyś na cincin i oczywiście brakowało pretekstu do jego wypróbowania. teraz już go nie będzie potrzeba – śledzie z marchewką, jakkolwiek to brzmi, to jest to!
marynowane śledzie z marchewką
- 1 kg śledzi marynowanych,
- 5-6 dużych marchwi,
- olej
marchew obrać i zetrzeć na drobnych oczkach tarki. udusić ją w sporej ilości oleju, tak by nie była sucha. często mieszać, by się nie przypaliła. gdy będzie miękka odstawić ją do ostudzenia. ze śledzi zdjąć skórę, pokroić na 2-3 cm kawałki. śledzie układać z marchewką na przemian w dużym słoiku. odstawić do lodówki na 2-3 dni.
ważne – marchewka nie wymaga solenia i innego doprawiania. wszystko wyciągnie sobie ze śledzi.