Krakó, to po węgiersku Kraków i dziś zapraszam na małą wycieczkę zaczynając od tego węgierskiego Krakowa, który w przeciwieństwie do polskiego nie jest miastem lecz tokajskim wzgórzem. Skąd więc taka nazwa? Być może ma coś wspólnego z dawnymi kontaktami handlowymi lub jest pozostałością po winnicach króla Polski – Stefana Batorego. Jednoznacznego potwierdzenia jednak nie ma, jednak stanowi to doskonały pretekst do poznania i tej okolicy, i tego wina.
W 1991 roku w tamte tereny trafia Niemiec – pan Baumkauf z węgierską małżonką Martą Wille-Baumkauff. Na jego decyzję o zakupie winnicy w tym regionie wpływ miały rosnące migdałowce – skoro dla nich ta ziemia była dobra, to i taka powinna być dla winorośli. Pan Baumkauf wkrótce umiera, a niemająca wykształcenia winiarskiego Marta, opierając się na radach przyjaciół i własnym doświadczeniu zaczyna intuicyjnie prowadzić uprawę i… odnosi sukces!
Jej winnica „Pendits” różni się od innych, choćby tym, że jest prowadzona organicznie, tzn. bez nawozów sztucznych, pestycydów i herbicydów. W trakcie produkcji nie chłodzi się sztucznie pojemników, nie używa enzymów, cały więc proces fermentacji następuje samoczynnie. Nie uszlachetniają tego wina na siłę, nie ma w nim aromatów, natomiast to, co przez korzenie wchłonie winorośl, przekazywane jest dalej w winie. Tę historię snuł nam syn Marty – Stefan podczas degustacji nowego 2012 rocznika Furminta Krakó, spotkania które zorganizowała restauracja „Warsztaty Smaku” w Tychach.
Ta degustacja była również pretekstem do obejrzenia części kolekcji obrazów Gerarda Trefonia. „Barwy Śląska – Dzieła wybrane” to wystawa lokalnych malarzy popularnie nazywanych naiwnymi lub nieprofesjonalnymi (obu określeń nie lubię), sztandarowych: Erwina Sówki i Teofila Ociepki, ale również tych mniej kojarzonych: Alicji i Andrzeja Marcolów, Jerzego Skiby, Pawła i Leopolda Wróbli, Sabiny Pasoń i wielu, wielu innych.
Trefoń swoją historię, zaczął od samego początku, czyli od pierwszej pracy, którą kupił w sanatorium w Krynicy od samego Nikifora, potem były podróże autobusami PKS, gdy jeździł w poszukiwaniu innych malarzy, aż po wspomnienie, jak mu nikt nic nie chciał sprzedawać, bo bano się, że to ukryta kontrola skarbowa. Dziś jego zbór liczy ponad 3000 prac i jest najbardziej różnorodną tego typu kolekcją, gdyż nie ogranicza się jedynie do śląskich malarzy. Znajdują się w niej też akwarele, grafiki i rzeźby. W jego zbiorach są też prace z Białegostoku, Płocka, Rzeszowa, Ciechanowa i Bydgoszczy.
Trzecią historię stworzył Jacek Zagórny, szef kuchni „Warsztatów Smaku”, opracowując nowe menu restauracji. Utrzymane jest w konwencji slow food, czyli z wykorzystaniem sezonowych, lokalnych produktów, dając rzeczywiście możliwość niespiesznego odkrywania przyjemności płynącej ze smakowania. Co prawda po raz kolejny okazało się, że nie każdy szef kuchni od razu lubi wystąpienia publiczne i nie wygląda przy tym, jakby występował za karę, ale i tam wypłynął smakowity kąsek związany ze zdobyciem zatorskich karpi – dotyczył rybaka, który niosąc złowione ryby wpadł do stawu – prawda, że od razu na takie danie się patrzy inaczej?
Wracając jednak do samego menu – każdemu daniu towarzyszyło oczywiście tokajskie wino, którego charakterystyczny zapach, idealnie komponuje się z polską kuchnią.
Na pierwszy ogień poszedł seler, którego nać była marynowana w miodzie trójniaku, a towarzyszyła mu kozia chałwa oraz Tokaji Muskotaly.
Kolejny był pstrąg ojcowski na rabarbarze z ikrą ślimaka. Danie to było wyzwaniem dla wielu osób ze względu na pochodzenie ikry. Niestety jej smak nie był, aż tak ekscytujący i jak dla mnie to było najmniej udane połączenie smakowe, bo było pozbawione, nomen omen, ikry, czyli jakiejś wiodącej nuty.
Potem na szczęście wniesiono wędzonego pstrąga ojcowskiego z botwiną i kozią rurą. Tym daniom towarzyszył Tokaji Dialog Furmint i Muskolaty, i to wg mnie były najlepsze połączenia smakowe.
Kolejnym daniem był karp zatorski z bryndzą i dymką z Tokaji Furmint Krakó 2011, a po nim cielęcina z węgierskim akcentem – pastą paprykową i czarnym kluskami z hauskasą, z Tokaji Furmint Krakó 2012.
Na tych, którzy jeszcze mieli siły i miejsce w brzuchu, czekała jeszcze deska serów od takich wytwórców, jak: Wańczykówka, Ranczo Frontiera, gospodarstwo ekologiczne Hala Majerz oraz Sery Łomnickie.
Wyszliśmy dobrze po 23, z przysypiającym dzieckiem, które przez większość czasu dzielnie zajmowało się sobą w kąciku dla dzieci, w którym mnie lekko zastanawiała ilość kontaktów na ścianie przeznaczonej do rysowania kredą, mimo że szczęśliwie nas problem paluszków badających kontakty już nie dotyczy. Wyszliśmy miło zaskoczeni, że udało się organizatorom stworzyć z tak różnorodnych elementów, tak udaną opowieść. I mamy nadzieję, że mimo odległości uda nam się tam jeszcze powrócić.
fot. M. Mazurowski